starszawy starszawy
113
BLOG

Tolerancja od pierwszego dzwonka szkolnego

starszawy starszawy Rozmaitości Obserwuj notkę 1

We wczesnym stadium istnienia PRL w klasach szkolnych nie zawsze obok siebie w ławce siedzieli rówieśnicy. Czasami różnica wieku wynosiła nawet 5 czy 6 lat.  I gdy się było tym najmłodszym, wówczas uległość i posłuszeństwo wobec starszych kolegów było pomocne, aby bez cięgów i szykan przetrwać ten czas pobierania nauk. Często na czele klasy stali ci, którzy mieli największe doświadczenie zdobywane w tych niespokojnych latach wędrówki ludzi na Ziemie Odzyskane. Wszyscy szybko dowiedzieliśmy się, że jednak najważniejsi są nauczyciele, bo to oni decydują o naszym losie w przechodzeniu z klasy do klasy. Życie wymuszało na uczniach tolerancję wobec innych bo sama przewaga fizyczna nad innymi nie gwarantowała pomocy w ściąganiu czy odpisywaniu od tych słabszych będących zazwyczaj lepszymi intelektualnie.
Istniał jeszcze innego rodzaju podział pomiędzy uczniami. Ten podział determinował status rodzinny. Kim byli rodzice, czym sie zajmowali, skąd przybyli do tego miasteczka. W mojej klasie obok dziecka urodzonego w tzw. Sączu (pierwsza fala ludności napływowej na te Ziemie) siedział tu urodzony Niemiec, Żyd z okolic Będzina czy córka dawnego mieszkańca Stanisławowa. Nikt nikomu z tych powodów nie był wrogiem Ot taka była konieczność wspólnego pobierania nauki. Nawet nie chodzenie do kościoła – z powodu wyznania – nie wykluczało tego kogoś z grona kolegów. Wiedzieliśmy, że aby przetrwać nasze trudne dzieciństwo musimy być tolerancyjni – mimo, że nasi rodzice takimi wobec innych nie byli. Ale nie tylko sympatyczne wspomnienia z tamtych lat mam do dziś - bo czasy były trudne i urozmaicone.
Każdy z nas wyniósł z domu rodzinnego inne zalecenia, inne zasady życiowe, często inną kulturę i receptę na życie. Istny Babilon także językowy. A mimo tego uczyliśmy się współżyć bez długotrwałych konfliktów. Krnąbrny obrywał od najsilniejszego, lepszy w nauce musiał pomagać słabszemu. Tak aby – jakbyśmy to dziś powiedzieli – „bilans wyszedł na zero”. (n. b. członkowie tego wrocławskiego Kabaretu też pobierali „naukę życia” w tym samym czasie i terenie).
Sam zacząłem naukę w szkole podstawowej 1 kwietnia, a nie jak wszyscy 1 września, bo wówczas byłem juz w drugiej klasie. Jak to możliwe? A no mieszkaliśmy obok 2 oddziałowej gromadzkiej filii Szkoły Podstawowej. Z nastaniem wiosny co przerwę w szkole wybiegałem na wspólne przebywanie z moimi starszymi kolegami ze wsi. Zauważyła to zona kierownika szkoły i zaproponowała mojej mamie abym zaczął przychodzić na zajęcia. Tak też sie stało. Moje przyjście do pomieszczenia klasowego gdzie po lewej stronie siedzieli uczniowie I klasy a w drugim rzędzie II klasy przywitał chór: „proszę pani on nas nie dogoni!” I tu nastąpiła niespodzianka. Dzięki pedagogicznym umiejętnościom mojej mamy do końca czerwca umiałem juz dobrze czytać z elementarza Falskiego i także w rachunkach byłem odpowiednio biegły. Dostałem upragnioną promocję do II klasy. Czyli do rzędu po drugiej stronie pokoju. W ten sposób byłem zawsze najmłodszy w klasie.
A potem już była III klasa w mieście. Do szkoły miałem 7 km. Ale to juz temat do następnej opowieści...
starszawy
O mnie starszawy

Blog mój będzie takim wiec spojrzeniem do tyłu, zbiorem przypadkowej wiedzy z moich lat minionych. Nie będę prowadził konwersacji pod ewentualnymi komentarzami. Przepraszam.... ale nie będę banował czy wycinał cudzych myśli. U mnie jest wolność wypowiedzi!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości